Zostałyśmy powołane, by być kobietami, które mówią o obecności Boga w naszym świecie i kochają do końca, aż do oddania życia.

Dla mnie każde Spotkanie rozpoczyna się w październiku, rusza wtedy praca w punkcie przygotowań, pojawiają się nowe obowiązki osoby odpowiedzialnej, nowe zadania związane z modlitwami i przyjęciem chętnych osób. W tym roku jednak gdzieś uciekł, schował się mój zapał i entuzjazm, może z powodu rutyny, może zbyt dużej pewność siebie. Niemniej jednak rodziło to niepokój.  Z pomocą przyszła mi Kasia, która też pomaga w punkcie i widząc, że coś jest nie tak, po rozmowie ze mną zajęła się tym, co robiłem do tej pory. Ja zostałem animatorem małej grupki i pracy Kasi przyglądałem się z boku. Nie bez bólu( w końcu uważałem, że to ja mówię o Taize najlepiej i świetnie się w tym sprawdzam) patrzyłem jak pracuje, jak radzi sobie w przyjmowaniu nowych osób, w rozmowie o wspólnocie braci i Spotkaniach. I przyznaję - gdzieś w tym wszystkim musiałem upokorzyć siebie i uznać szczerze - nie jestem jedyny. Zrodziło się jednak między nami coś w rodzaju współodpowiedzialności za siebie – za swoją formację duchową, rozwój, wiarę. Widząc nasze braki staraliśmy się w miarę sił i czasu wyjść im naprzeciw, dla dobra tej drugiej osoby i osób,  które nam powierzono.

Pytam się czasem samego siebie jak to się dzieje, że ludzie przychodzą na modlitwę. Co ich do tego nakłania. Myślę wtedy, że tak wiele zależy od nas - osób odpowiedzialnych – to co powiemy, to jak zaśpiewamy, jak udekorujemy salę. Te myśli bywają obezwładniające. Widzę jednak bardzo wyraźnie, że to nie możliwe, by byli tutaj dla nas i dzięki nam – tak wiele nam brakuje, tak prosto podważyć nasz zapał, kompetencje, wiarę. I wtedy zawsze rodzi się ta zadziwiająca myśl – przyszli tu ze względu na Chrystusa. Mimo różnych intencji, powodów, gdzieś głęboko w sobie (czasem tego nie czując i nie wiedząc )przyszli się z Nim spotkać . Tak, a więc On z nami jest. Dopiero gdy sobie to uświadamiam ma  modlitwa nabiera treści. Rodzi się radość! Rodzi się pokora, gdyż nie ja jestem tu najważniejszy. I to nieustające, wciąż we mnie żywe zdziwienie – przyszli tu tak jak i  (czasem zupełnie o tym nie pamiętając) ja ze względu na Chrystusa.

Z samego Spotkania w Poznaniu przywołam jedno wspomnienie.

Ponieważ zastanawiam się już jakiś czas jaką konkretną drogę pracy i dorosłego życia mam wybrać, poszedłem na warsztat prowadzony przez jednego z braci. Dotyczył odpowiedzi na Boży głos w życiu i podejmowaniu decyzji w oparciu o Ewangelię. Uderzyła mnie szczególnie jedna myśl: Każdy z nas jest w pewien sposób niepełnosprawny, czy to fizycznie, czy duchowo, czy psychicznie. Nie jest to jednak w żadnej mierze przeszkoda ,ani nie powinno być to obezwładniającym ograniczeniem. Przeciwnie, jest to zaproszenie, by budować swoje życie w sposób kreatywny, by razem z Bogiem współkreować je twórczo. Twórczo, czyli  to, co czyni mnie „niepełnosprawnym” traktować jako impuls do działania i szansę – tam gdzie czegoś jest nie wiele, tam trzeba myśleć kreatywnie. Nagle mogłem zrozumieć , że Bóg nie wpycha mnie w określone tryby i nakazy co do z góry przez Niego zaplanowanej drogi życia, lecz chce bym razem z Nim współtworzył je codziennie, w oparciu także o to, co niedoskonałe, w oparciu o rzeczywistość. Bóg liczy się więc z moim zdaniem. Chce bym brał na siebie odpowiedzialność za moje wybory, gdyż mi ufa. Mogę zaprosić Go byśmy dokonywali tych wyborów razem. On na to czeka.

 Te słowa były wyzwalające. Potwierdzały to, co przeczuwałem i przyniosły ze sobą radość.  Jednak tym co najbardziej mnie uderzyło, stał się fakt, że były swoistym dopełnieniem historii  usłyszanej tego samego przedpołudnia.

Grupa dzielenia w mojej parafii, nie trwała nigdy długo, gdyż część osób chciała jechać na miasto by zwiedzać . Zostawaliśmy więc w kilku chętnych po spotkaniu, aby posłuchać się na wzajem. Tak poznałem Anitę . Ponieważ dobrze nam się rozmawiało, z nią i z Krzyśkiem, z którym mieszkałem przeszliśmy na piechotę prawie cały odcinek z Żegrza na obiad w Halach, włócząc się przy tym po Śródmieściu.  Każdy opowiadał trochę o sobie, o planach na przyszłość, studiach, pracy.  Przyszedł jednak moment, w którym oboje z Krzyśkiem słuchaliśmy tylko jej.

Będąc dzieckiem z powodu kłopotów ze słuchem poszła z mamą do lekarza. Ten po wnikliwym zbadaniu postawił diagnozę i powiedział, że przez chorobę nerwu słuchowego Anita któregoś dnia zupełnie ogłuchnie.  Nie wiadomo tylko kiedy, bo zbadać się tego nie da, nie da się też tego wyleczyć , a aparat słuchowy tylko pogorszył by zmianę. Nie mówiła dużo o tym jak zareagowała, powiedziała jedynie, że rodzice, bez żadnego wyrozumienia, obwiniali ją za ten stan rzeczy. Starała się żyć dalej normalnie, skończyła szkołę, zaczęła upragnioną medycynę. Będąc jednak na drugim roku studiów zdała sobie sprawę, że skoro naprawdę ogłuchnie , jako lekarz na nic się nie zda. Rzuciła więc nie bez bólu te studia, skończyła teologię, teraz przyucza się do pracy w sklepie. Z tego w jaki sposób mówiła można powiedzieć wiele. Choć wszystko przedstawiała spokojnie, umiała oddać żal, który krył się w jej życiu. Niby tyle chęci i potencjału, by żyć jak inni, lecz ona tak żyć nie może. Zamiast lekarzem zdecydowała się poszukać zawodu, który umożliwi jej zarabianie, gdy już nic nie będzie słyszeć. Myśli, by gdy już straci słuch pomóc dzieciom takim jak ona, więc zastanawia się nad specjalnymi studiami.  Czeka na psa, który da jej znać o dzwoniącym telefonie, czy budziku, gdy ona tego dźwięku już nie uchwyci. Nauczyła się słyszeć to czego my nie potrafimy – mowę ciała, ludzkie emocje. Odczytywać intencje tego, kto mówi, nie na podstawie wypowiedzianych słów, ale zachowania. Pomaga jej to rozumieć lepiej ludzi i to czego teraz się nauczy wykorzysta w przyszłości. Przygotowuje się więc na chwilę, gdy będzie już zupełnie cicho.

I czuje się spokojna. Życie wcale nie ułożyło się tak jak chciała, ani trochę. Mogła mieć i miała o to sporo żalu. I kiedy słucha się takiej osoby, znając jej obecne życie pytasz się: Jak to się stało, że zdołała to zaakceptować? Tak, musi być bardzo silna, ale jak to zrobiła? W którym momencie porzuciła swoje plany na życie i zaakceptowała ułomną rzeczywistość? I mimo, że nie na wszystkie pytania znasz odpowiedź widzisz , że ona jest możliwa. Widzisz jak Anita żyje, jak kreatywnie podchodzi do tego co ma. Z jakim zapałem i twórczością buduje na tym, co jest ułomne. Mówi, za  świętą Tereską, że puściła się przybrzeżnych pomostów i płynie z prądem rzeki, którą kieruje Bóg. I jest szczęśliwa.  Jest to spokojne, mądre szczęście. Szczęście z akceptacji i ciekawość tego co przyniesie jej własne życie.

I to mnie zachwyciło. Tak. A więc takie życie jest możliwe, ba, ono nawet może być piękne. To budzi we mnie nadzieję.  To jej świadectwo. Odkryła nam kawałek siebie i przyznała, że robi to bardzo rzadko. Dla mnie jej świadectwo i cała jej osoba to ogromny dar.

Na koniec, wracając do wprowadzenia brata i wiążąc je z tym co stoi wyżej chcę napisać: jakże  często słowa które słyszę, nawet, gdy piękne, nie mają żadnego znaczenia i przelatują przeze mnie jak dym, nie zatrzymując się na dłużej. Czasem słowa o miłości Bożej, lub prawdy, rady ewangeliczne są tak oklepane, tak urzędniczo poprawne i wiadome że stają się banalne i śmieszne. Poprzez to nic dla mnie nie znaczą. Tak oczywiste, że nie zwracam na nie uwagi. Wypada jedynie pokiwać jak wszyscy głową ze zrozumieniem i z żalem gdzieś po cichu wyznać:  wcale mnie nie dotyczą.

Dlatego tak lubię, takie momenty jak ten opisany – gdy słowa mają korzeń w przykładzie, gdy widzę, że są potencjalne właśnie dla mnie. Dane i zadane.

Chciałbym świadectwo tej dziewczyny przekazywać dalej, warte było POZNANIA.

 

Mikołaj

 

***


Wyjazd sylwestrowy z Taize był najorginalniejszym jak dla mnie sposobem na spedzenie tych paru wolnych dni. Przy podjeciu decyzji o tym czy z niego skorzystać kierowałam sie opinia znajomych , którzy już kiedys byli na sylwestrze z Taize i na własnej ciekawości.

Podczas całego pobytu w Poznaniu mieszkałam wraz z Siostra Viola u rodziny, która powitała nas nad wyraz gościnnie i wraz z nami przezywała ten czas.

Codzienne modlitwy, spotkania i dyskusje w grupach, czy nawet wspólne zwiedzanie miasta i zabawe z ludźmi z całej Europy, były dla mnie nie tylko czynnikiem pobudzającym wiarę, ale także wspaniale spędzonym czasem z nad wyraz żywymi i rozrywkowymi ludźmi....

mam nadzieje, że bede jeszcze mogła kiedyś poczuć tą atmosferę...

                                                                                    Kasia

 

 

© SACRE COEUR - ZGROMADZENIE NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA