Zostałyśmy powołane, by być kobietami, które mówią o obecności Boga w naszym świecie i kochają do końca, aż do oddania życia.

 

Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu,
bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol,
żar jej to żar ognia, płomień Pański (Pnp 8, 6).

Kaflowy piec i przyjaźń z Jezusem

Czystość to niezasłużony dar Pana Boga, który czyni człowieka zdolnym do umiłowania Go ponad wszystko. Przekracza to wszelką mądrość ludzką. Podejmując temat czystości w życiu zakonnym, mam na myśli wyłączność i intymność w miłości do Boga. Zadziwia mnie Boża miłość, która mnie wybrała, ukochała i prowadzi przez życie.

W tym momencie wraca wspomnienie z dzieciństwa: rozmowa z mamą przed moją Pierwszą Komunią Świętą. Stoimy przy kaflowym piecu, który miał taki zamykany „pokoik”. Mama tłumaczy mi, że każdy człowiek ma takie miejsce w sobie i jest to dusza. Tam właśnie, w tym wewnętrznym pokoiku, od momentu Pierwszej Komunii Świętej na zawsze zamieszka we mnie Pan Jezus.

S. Jola w sklepie z różnościami prowadzonym przez Fundację Pasja ŻyciaNie mogłam się doczekać Jego przyjścia. I wiem, że kiedy przyszedł, stało się tak, jak mówiła mama: Pan Jezus zamieszkał we mnie… Świadomość obecności tego specjalnego Gościa we mnie nigdy mnie nie opuściła. Wtedy zaczęła się moja z Nim przyjaźń. Rozmawiałam z Panem Jezusem jak z najlepszym przyjacielem, ufając, że jeśli opowiem Mu o tym, co przeżywa serce małej dziewczynki, to On się o to zatroszczy i wszystko będzie dobrze. Chociaż powołanie do życia zakonnego odkryłam w trzydziestym trzecim roku życia, moja przyjaźń z Chrystusem trwa od tego świadomego przyjęcia Go w dniu Pierwszej Komunii Świętej.

Moje dzieciństwo i młodość to lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte XX wieku, czasy komuny. Trudny okres dla mojej rodziny. Mój tata był oficerem Wojska Polskiego i chciał wychować mnie w duchu marksistowskim. Natomiast mama i babcia – osoby wierzące i praktykujące – przekazywały mi prawdy wiary i – jak teraz to oceniam – były dla mnie świadkami wiary.

Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go (Oz 11, 4). Te słowa z Księgi Ozeasza odnosiłam do siebie. Poruszyły one moje serce do odwzajemnienia Bożej miłości całą sobą. Miałam głębokie przekonanie, że Pan Bóg wzywa mnie do wyłącznej relacji z Nim. W ogóle jednak nie wiązałam tego z życiem zakonnym, raczej z życiem poświęconym Panu Bogu, ale w świecie.

Teraz wiem, że Jego Miłość szukała mnie, a ja szukałam wtedy swojej pasji i miejsca w życiu. Na pewno znalazłam to w górach, w zachwycie nad pięknem świata, w przyjaźniach związanych liną, we wspólnej wspinaczce na tatrzańskich ścianach, w Górach Sokolich i w Śnieżnych Kotłach w Karkonoszach. Otwartość, szczerość i wierność w relacjach rodziły marzenia, by osiągać niemożliwe, wytyczała nowe drogi w ścianach, które czekały na zdobycie. Wspinając się z moimi przyjaciółmi, przekraczając granice swoich możliwości, czułam się szczęśliwa. On, mój Bóg i Przyjaciel, był zawsze ze mną, był w pięknie przyrody, w ludziach i w prawdzie, której szukałam. Był w moim sercu, kochał mnie i prowadził do swego Serca. Czułam, że Pan Bóg chce czegoś ode mnie, ale obraz życia zakonnego miałam tak nieprawdziwy i negatywny, że zupełnie nie brałam go pod uwagę.

Przez cztery lata intensywnie szukałam odpowiedzi na pytanie, gdzie jest moje miejsce. Gdzie jest Ten ktoś, komu pragnęłabym z miłości oddać swoje serce i mnie całą?

Tajemnicze przyciąganie Boga

W tym czasie poznawałam też ciekawych ludzi, bratnie dusze. Zawiązywały się przyjaźnie, które trwają do dziś. W głębi serca odkrywałam i przeczuwałam, że droga życia małżeńskiego nie jest dla mnie, że jestem tylko dla Niego. Wydaje się to irracjonalne, ale właśnie w tym doświadczeniu przeżywałam poszukiwanie swego powołania. Wtedy nie wiązałam go z powołaniem zakonnym, a z życiem dla Pana Boga na przykład jako świecka misjonarka.

Czułam się kochana przez Boga i chciałam się tą radością dzielić z innymi. Pracowałam jako psycholog z ludźmi i dla nich. Dla chętnych organizowałam spotkania ewangelizacyjno-modlitewne. Pracowałam z młodzieżą przejawiającą trudności wychowawcze i z nielicznymi w tym czasie – lata osiemdziesiąte XX wieku – przypadkami uzależnień od narkotyków. Czułam swoim sercem, że ci młodzi ludzie najbardziej potrzebują akceptacji, zrozumienia i miłości. Czystym – to znaczy dla mnie niepodzielnym – sercem służyłam Chrystusowi w ludziach, którzy Go potrzebowali i często nieświadomie poszukiwali.

Z miłości do Chrystusa chciałam robić coś więcej, dlatego wyjechałam do Kalkuty, by z misjonarkami Matki Teresy pracować jako wolontariuszka wśród ubogich. Chciałam spotkać Chrystusa w ludziach, którymi nikt się nie interesował i którzy od lat mieszkali na ulicy. Matka Teresa wraz ze swoimi siostrami zabierała ich do Umieralni, by ulżyć im w cierpieniu. Czułam się szczęśliwa, pomagając tym ludziom tylko przez życzliwą i serdeczną obecność, a oni odwzajemniali się, opowiadając w swoim dialekcie własne życie. „Słuchanie sercem” wystarczyło. Nie rozumiałam wprawdzie języka, w którym do mnie mówili, ale to nie było najważniejsze.

W morzu ludzkiego cierpienia, wśród umierających ludzi Pan Bóg pozwolił mi doświadczyć swojej bliskości i pokoju. Tylko czuła Obecność Bożej miłości mogła przynieść ulgę tym ludziom i ja też jej doświadczałam. Pan uwrażliwiał mnie i przygotowywał – tak dziś o tym myślę – do pracy z ludźmi cierpiącymi. Bóg i Jego przyciąganie fascynowało mnie do tego stopnia, że na dalszy plan odsunęłam góry i związane z nimi przyjaźnie. Teraz wiem, że nawet moje zakochanie się z wzajemnością nie mogło się skończyć inaczej jak rozstaniem. To Bóg czekał na mnie, na moją decyzję, by oddać się Mu całkowicie, „na przepadłe”.

Śluby wieczyste były w moim życiu pieczęcią, którą Bóg położył na swoim Sercu i na swoim ramieniu w Zgromadzeniu Najświętszego Serca Jezusa, przyjmując moje śluby składane przed Przełożoną Generalną Sacré-Coeur. Czuję się szczęśliwa ze znalezienia swego miejsca w życiu i wdzięczna za ten niezasłużony dar wybrania do takiego sposobu życia.

Sercem powołania zakonnego jest dla mnie ślub czystości. To właśnie ten ślub najlepiej według mnie oddaje piękno powołania, dotyczy bowiem tego, co najgłębsze w mojej relacji do umiłowanego Boga. Stan zakochania, fascynacji Bogiem kształtuje w człowieku taką wrażliwość serca, która pozwała wyczuć, jak bardziej podobać się Bogu. Wynika ona z pragnienia życia w coraz większej zażyłości i zjednoczeniu z Bogiem. Dbałość o relację wierności i pielęgnowanie miłości do Boga jest dla mnie istotą życia zakonnego. Staram się tak żyć, choć nieudolnie, to jednak pragnę odnajdować Go we wszystkim, ufając, że „wystarczy Ci, Panie, dobra, choć słaba ma wola, z Tobą mój duch nie ustanie, z Tobą wszystkiemu podołam”.

Prawda o własnych uczuciach

Chciałabym w tym miejscu napisać o stanie zakochania, jednym z najpiękniejszych stanów ludzkiego umysłu i ducha. Nie jest mi on obcy. W młodości był moim częstym doświadczeniem. To silne doznanie uczuciowe niezależne od naszej woli i subiektywnie odbierane jako uczucie miłości. Kiedy to przeżywamy, otwiera się nasze ego, stajemy się bardzo wrażliwi, czuli i delikatni… Czyż to nie jest piękne? Jednak kiedy ów stan fascynacji przydarzy się nam w życiu zakonnym, może być dramatem. Podobnie, gdy zdarzy się osobom zamężnym/żonatym.

Tak też było ze mną. Przede wszystkim trudno mi było przyznać się przed samą sobą, że zakochałam się w mężczyźnie, będąc osobą konsekrowaną. Duma i pycha nie pozwalały mi na to. Miałam jednak to szczęście, że mogłam o tym powiedzieć mądrej kobiecie i w atmosferze pełnej zrozumienia i życzliwości stanąć w prawdzie wobec swoich uczuć, zadając sobie kilka istotnych pytań: Czy chcę ten uczuciowy stan rozwinąć dalej, czy pozwolę mu odpłynąć? Co Bóg chce mi powiedzieć o mojej kobiecości? Jak mogę rozwinąć swoją czułość i delikatność dzięki temu doświadczeniu? Noszę przecież w swoim sercu charyzmat Jego Miłości. W końcu pytałam siebie: Kto jest dla mnie najważniejszy w życiu? Komu już je oddałam?

Jola na budowie Centrum Pasja Życie w LegionowieDziś, po latach, łatwo się o tym pisze. Jednak gdy powiedziałam sobie, że decyduję się nie rozwijać pragnień związanych z mężczyzną, z którym świetnie się rozumiem i czuję, bo moją miłość oddaję większej miłości, było to zmaganiem i wewnętrzną walką. Nie chciałam tych uczuć tłumić, bo przecież były bogactwem mego serca. Uczyłam się z nimi żyć, oswajać się z nimi i akceptować je. Czułam, jak rozszerza się moje serce i ubogaca w nowe pokłady wrażliwości.

Serce człowieka ma bezkresne obszary do zdobycia w sferze czystości. Zdobywałam je akceptującym wyrzeczeniem, wyrzeczeniem z miłości do Boga. Pan Bóg przeprowadzał mnie przez to doświadczenie mocną i łagodną „ręką”. Bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański… – te słowa i moc w nich zawarta pracowały we mnie.

Sfera uczuciowa to wielkie bogactwo duszy kobiecej, bezsensowne byłoby tłumienie jej czy walka z nią. Uczucia nadają życiu smak, przez nie Pan Bóg mówi do nas, wydobywa z nas naszą wrażliwość i delikatność. Stan zakochania i odkochania pomaga na nowo uporządkować nasze uczucia. W ten sposób ubogaca naszą duszę i ciało. Tak właśnie było ze mną.

W doświadczeniu zmagania nauczyłam się modlić stanem zakochania, oddawać Chrystusowi to wszystko, co przeżywałam, nie wstydzić się moich myśli, pragnień i wyobrażeń dotyczących mojej sfery seksualnej. Doświadczyłam, jak uwalniająca jest rezygnacja z pożądania. Działanie przeciwne własnym uczuciom w imię większej Miłości, choć wiąże się z cierpieniem, daje wolność i radość serca. Stan odkochiwania się wart jest zachodu, ponieważ przynosi wzrost wolności ducha. To, co było ważne dla mnie w tym czasie w relacji do siebie i do osoby, w której byłam zakochana, to delikatna stanowczość i konsekwencja w raz podjętej decyzji: Nie rozwijam tej relacji.

Pan Bóg zaopiekował się mną i na rok mogłam wyjechać z miejsca, w którym żyłam. Tak Umiłowany troszczył się o swoją oblubienicę. Bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia…

Przez zdarzenia, które nas spotykają, Pan podpowiada nam, jak wybrnąć z trudnej sytuacji, w ten sposób troszczy się o nas. W tym czasie dużo modliłam się, szukając pomocy u Pana. Po roku pobytu w zupełnie innym miejscu, po refleksji i modlitwie, bogatsza o to doświadczenie inaczej patrzyłam na moje zakochanie. Mogłam też w późniejszym czasie pomóc innym siostrom przeżywającym podobne doświadczenia.

Zakochanie to nie koniec świata

Dzięki temu doświadczeniu możemy lepiej poznać siebie i bardziej przylgnąć do Boga. W końcu prawdziwa miłość jest wymagająca i kosztuje; a ślub czystości bywa żywą ofiarą z przeżywanych uczuć. Przez to doświadczenie moja relacja z Chrystusem stała się bardziej żywa i zyskała na intymności. Jestem Panu Bogu wdzięczna za to moje kłopotliwe z początku doświadczenie zakochania się. Za miłość do siebie, jaką wlał w moje małe serce, bo to Jego Miłość zwyciężyła wszystko, co było Jej we mnie przeciwne. Z mojej strony to taki mały dowód miłości, że żyję cała dla Niego.

Jestem przekonana, że jeśli nas, kobiety konsekrowane, dotknie doświadczenie zakochania się, nie musi to być koniec świata. Zakochanie może nam pomóc stać się kobietami bardziej dojrzałymi, pokornymi i otwartymi na więzi uczuciowe z innymi ludźmi. Czystość tak wzmocniona pomaga odważniej i w większej wolności okazywać czułą miłość Boga tym, których Bóg stawia na drogach naszego życia. Ludzie, z którymi spotykamy się nie tylko w naszych apostolstwach, tęsknią za dobrocią Boga. Czy to poprzez serdeczny uśmiech, czy czuły gest pomocnej dłoni możemy wyjść naprzeciw tym pragnieniom.

Przypominają mi się moi pacjenci z ośrodka dla ludzi uzależnionych, którzy przytulali się do mnie jak dzieci, choć dawno już dziećmi nie byli, przynajmniej z metryki urodzenia. A kiedy myślałam na początku mojej pracy wśród nich, że może to nie jest dla mnie, i podzieliłam się swoimi wątpliwościami, jeden z pacjentów zapytał: „A kto będzie nas kochał, jak siostra odejdzie?”. I zostałam.

Siostra Jolanta Glapka ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa Sacré Coeur, psycholog, terapeutka, założycielka Fundacji „Pasja Życia”, wspierającej ludzi młodych i ich rodziny.

Jolanta Glapka RSCJ

© SACRE COEUR - ZGROMADZENIE NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA