Zostałyśmy powołane, by być kobietami, które mówią o obecności Boga w naszym świecie i kochają do końca, aż do oddania życia.

Samo imię jest echem jej życia. Było to rzeczywiście życie bez pretensji, życie wielkiej prostoty. Niewiasta mężna, szczerze oddana prostemu ideałowi. Kobieta o wielkich talentach i prostocie dziecka, całkowicie oddana innym, a równocześnie dbająca o głębokie zjednoczenie z Bogiem, mocna i wewnętrzna. Wszystko to jest prawdziwe w jasnym imieniu o małej ilości sylab: Janet Erskine Stuart.

 

Jej życie i to, czego dokonała

       W zewnętrznych szczegółach jej biografia podobna jest do tych nawróconych szlachetnych, w minionym (XIX wieku). Urodziła się 11 listopada 1857 roku, w Rutland,
w Anglii, jako córka pastora anglikańskiego. Liberalne wychowanie, bardzo różnorodne lektury i szczerze dobra wola przygotowały tę kobietę bardzo zdolną do przyjęcia łaski wiary. Dnia 6 marca 1879 roku, ojciec Galwey s.j., przyjął ją w Kościele katolickim. Ta decyzja oznaczała zupełne zerwanie z rodziną i przyjaciółmi. Trzy lata później młoda konwertytka wstąpiła do Zgromadzenia Sacré Coeur w Roehampton. Zmarła jako przełożona generalna tego Zgromadzenia, 20 października 1914 roku.

     Całe jej życie było wypełnione intensywną aktywnością. Z natury Janet Stuart pragnęła życia spokojnego i ukrytego. Byłaby zadowolona, gdyby mogła wybrać, pracę w podrzędnym ukrytym urzędzie. Lecz Bóg napełnił ją rzadko spotykanymi darami kultury
i niezwykłej dojrzałości. Przeznaczył ją do wielkiej kariery, „jako tę, która służy”.

Tak jak wszystkie siostry Zgromadzenia Sacré Coeur, matka Stuart rozpoczynała swe życie zakonne nauczając. Lubiła tę pracę. Pewnego razu, gdy ktoś zapytał ją, co by najchętniej robiła w życiu, odpowiedziała natychmiast: „uczyć”. Było to według niej idealne powołanie. Nie wyobrażała sobie pracy bardziej świętej dla kobiety, jak wspaniała posługa kształtowania dusz dzieci do poznawania i kochania Chrystusa. Jednak, jak się to często zdarza, matka Stuart spędziła tylko kilka lat w codziennym kontakcie z dziećmi, w klasie

Nie można było nie uznać doskonałości jej darów. Obejmowała w Zgromadzeniu odpowiedzialne urzędy jeden po drugim. Każdy z nich pochłaniał pełnię jej czasu i energii. Jeszcze często ujawniała się dawna jej nieśmiałość w prawdziwej trwodze przed ciężkim brzemieniem władzy. Na wieczną chwałę Zgromadzenia, nikt nie zważał na jej błagania. Niebawem mistrzyni nowicjatu została przełożoną, a później z przełożeństwa nad jednym domem i wikariatem przeszła do pełni władzy przełożonej generalnej Zgromadzenia.

Równocześnie nie przerywała prac literacko – dydaktycznych, które ją postawiły
w pierwszym rzędzie wielkich katolickich wychowawczyń.

„Matka Stuart oddawała się każdemu obowiązkowi całkowicie”, w całej pełni wprowadzając w czyn Pawłowy ideał.

Rozrost wpływu

Nic dziwnego, że śmierć przyszła przedwcześnie. W 1914 roku dokończyła wizytacji wszystkich klasztorów Zgromadzenia na całym świecie. Znała imiennie każdą ze swych zakonnic, opanowała wszystkie zagadnienia. Jak nigdy przedtem była przygotowana do istotnego zadania swego życia, a mianowicie do kierowania działalnością Zgromadzenia, do wzbogacania jego prac. Ale Bóg zarządził inaczej. Przeznaczył swą służebnicę do większych rzeczy. Z jej śmiercią Zgromadzenie utraciło ukochaną i podziwu godną przełożoną, ale dla niej samej śmierć była wyzwoleniem ku niezrównanie szerszemu zakresowi działania na szerokim świecie.

W 32 roku życia zakonnego, doszła matka Stuart do pełni miary niewiasty mężnej
z Pisma Świętego. Bóg dokonał w niej swego dzieła. Odtąd mogła być życiodajną siłą nie tylko w swoim własnym Zgromadzeniu, ale w życiu każdej duszy zakonnej. Czytając jej biografię, zakonnice całego świata odczują powiew świętości, która pobudziła jedną z jej córek do napisania: „Sam widok jej prostej i ujmującej świętości, więcej zdziałał w duszach dla ich podniesienia i zachęty niż jakikolwiek inny wpływ w ich życiu”.

Potęga pracy

Życie matki Stuart może być natchnieniem dla wszystkich, ale niesie zachętę przede wszystkim „zakonnicy zapracowanej” – nauczycielce, pielęgniarce, przełożonej, każdej, której dzień jest za krótki, a obowiązków za wiele. Kiedy wszystko wiruje wkoło, wewnątrz
i na zewnątrz, równowaga powraca, gdy spojrzymy na tę prawdziwie mężną niewiastę, tak pełną mocy na zewnątrz i tak silną wewnętrznym spokojem. Janet Stuart zawsze miała nadmiar roboty. Jej tempo pracy zdaje się nieprawdopodobne. Przypuszczać prawie można, że uczyniła także ślub św. Alfonsa „nigdy nie stracić ani minuty czasu”. Łatwo wskazać na jej działalność i urzędy, które obejmowała, napisane książki, rozliczne konferencje, olbrzymią korespondencję, jej podróże naokoło świata, lecz te dane mogłyby nie wystarczać. Zresztą
i bogata działalność często pozostawia dużo czasu wolnego. Dopiero, jeżeli śledzimy życie matki Stuart dzień po dniu, zaczynamy rozumieć ile nakładu wymagała jej praca. Prawdą jest, że nie ma zmarnowanych chwil w jej życiu. Dzięki wyjątkowemu darowi koncentracji mogła czytać, pisać listy i przygotowywać przemówienia w najdrobniejszej wolnej chwili. Tak na przykład, przy poufnych rozmowach z zakonnicami, zawsze leżała przed nią na stole otwarta książka, niedokończony list, rozpoczęty esej. Nauczyła się sztuki pisania wiersza po wierszu w krótkiej chwili, kiedy jedna zakonnica odchodziła od niej, a druga do niej przychodziła.

Jednym z jej najpiękniejszych dzieł jest monografia o Zgromadzeniu Najświętszego Serca Jezusa, ale i ta praca zawdzięcza swe powstanie temu, co nazywamy „chwilami straconymi”. Na pierwszej karcie Eseju czytamy następujące słowa: „Ta mała książeczka powstała na morzu – rozplanowana na Adriatyku, zaczęta na Morzu Czerwonym, w pierwszy piątek października, napisana głównie na Oceanie Indyjskim, a wykończona na południowym Oceanie Spokojnym”. Kto nie zna matki Stuart, mógłby w tych słowach doszukiwać się dążenia do oryginalności. Mogłoby tak być u kogoś innego, lecz pod jej piórem, słowa te są jedynie potwierdzeniem faktu charakterystycznego dla jej życia.

Potęga miłości

         Rzadko spotykana zdolność pracy wyciska na osobie matki Stuart znamię wielkości. Bo jak powiada Ruskin: „wszyscy wielcy ludzie są wielkimi pracownikami”. Nic tak bardzo
u nich nie dziwi, jak ogrom dzieł, wykonanych przez nich w danym okresie życia. Lecz matka Stuart była czymś więcej niż wielką kobietą, w tym tylko sensie. Jej wielkość polegała nie mniej na szerokim sercu gorejącym miłością. Trudno bez tego zrozumieć jej osobisty urok, który jest niezaprzeczalnym faktem. Matka Stuart posiadała ujmujący sposób bycia. Przyjaciół jej trudno zliczyć, korespondencja, zda się, nie znała granic. Kontaktów tych nie poszukiwała nigdy, bo i z temperamentu i z wychowania była za wytworna, by się narzucać,
a za dobrą zakonnicą, by się ubiegać o ludzką przyjaźń. Łatwość przyciągania drugich tłumaczą jej wrodzone dary: zdolność wczuwania się w cudze przeżycia, głębokie zainteresowanie wszystkim co ludzkie, wrodzona kultura i wytworność. Lecz naprawdę, źródło tych danych tkwi o wiele głębiej niż najdoskonalsze naturalne przymioty. Źródłem ich był urok świętości, pełen delikatnej miłości bliźniego. Tylko surowa kontrola głęboko zakorzenionej nadprzyrodzonej miłości mogła uchronić matkę Stuart przed niecierpliwymi słabostkami przepracowania. Osoba zapracowana tak łatwo zapomina o wszystkim, wobec absorbującej ją roboty, że nie poświęca żadnej chwili drugim. Ciągłe krzątanie się daje dużo zadowolenia w uprzątaniu drogi z tego wszystkiego, co stoi pracy na przeszkodzie, nawet, gdyby to było jedno z Chrystusowych dziatek, proszących o pomoc. Tylko miłość Serca Jezusowego może ustrzec przepracowaną zakonnicę przed tym twardym egoizmem. Miłość zapanowała w sercu matki Stuart i wyciska na jej charakterze znamię prawdziwej wielkości. W jej życiu wszystko tchnęło uprzejmością, pokojem i umiarem. Obcowało się z nią
z przyjemnością. Nigdy nie zawodziły: pełnia jej uwagi, pragnienie zrozumienia, jej zdolność współczucia i całkowity dar z siebie. Osoby od niej zależne wiedziały, że była prawdziwą matką, o sercu pełnym miłości i głębokiego zainteresowania. Swoich znajomych umiała też darzyć prawdziwą przyjaźnią, nie narzucając się nikomu. Po prostu przyciągała ciepłem tej Miłości, w której się jej własne serce spalało. Tylko wysoki stopień nadprzyrodzonej miłości może tłumaczyć urok takiej postawy. Bez niej musiałoby nastąpić załamanie. Czy to chwilowe zniecierpliwienie, czy zbytni pośpiech, jakiś znak przemęczenia, te usterki lub inne musiałyby zaleźć ujście. Jakże łatwo nawet dobra zakonnica podlega takim wyskokom starego Adama. W życiu matki Stuart takich słabości nie ma. Jej miłość bliźniego obejmowała wszystkich i to w najdrobniejszych szczegółach. We wszystkim była niezawodna, a niektórzy twierdzą, że uczyniła ślub nie odmawiania nigdy przysługi, gdy tylko oddanie jej było możliwym. Jeśli to prawda, to powinniśmy podziwiać jej wierność ślubowi.

Potęga modlitwy – rozmyślanie

Wszystkie te rysy charakteru zniewalały otoczenie. Potęga pracy wyrażająca się
w twórczych dziełach, a zrównoważona prawdziwie chrześcijańską miłością wycisnęłaby na każdej duszy znamię wielkiej zakonnicy. Lecz źródła tej wielkości szukać trzeba głębiej, matka Stuart była wybitną ponad przeciętną miarę, ponieważ przede wszystkim była oddana modlitwie, w tym leżała tajemnica jej mocy. Trwałe zjednoczenie z Bogiem dawało jej duszy tę prostą jednolitość, która wszystkie sprawy widziała w odpowiedniej perspektywie. Modlitwą i głęboko wewnętrznym życiem matka Stuart stawała się jednym duchem z Tym, którego mądrość sięga od końca do końca.

Pogrążona w Bogu swego serca, z łatwością oddawała Mu się w dziełach swoich rąk. Oto tajemnica jej olbrzymiej potęgi pracy i pełnego słodyczy pokoju.

Czytając jej życie łatwo odnajdujemy źródło tej mocy, a stwierdzają je słowa matki Stuart w liście pisanym pod koniec życia, po powrocie z wizytacji wszystkich klasztorów Zgromadzenia. Matka Stuart pisała: „Zdaje się, że zebrania i przyjęcia nie zużywają mnie. Żyję życiem wewnętrznym niezależnie od nich i w głębokim szczęściu. Przyzwyczaiłam się do formalności i ceremoniałów. Są one nużące, ale teraz robią mi tak małe wrażenie, że nie przemęczają. Podobne są do dzwoneczków na uprzęży neapolitańskiego muła, a ja jak muł, potrząsnę uszami i idę swoją drogą”.

Znamiennym jest, że z biegiem lat i coraz cięższych obowiązków, matka Stuart przedłużała czas poświęcony modlitwie. Każdego popołudnia spędzała godzinę na modlitwie myślnej przed Najświętszym Sakramentem. Nie był to czas nieokreślonego zapamiętania. Matka tak starannie przygotowywała modlitwę, jak każdy inny obowiązek.

Mistrzyni nowicjatu dała jej silną formację w duchu ignacjańskim. Trzymała się zawsze ściśle metody „ćwiczeń duchownych”. Do ostatnich dni życia wiernie przygotowywała codzienne rozmyślanie. Wierzyła mocno w to, co sama napisała: „W przygotowaniu
i końcowej rozmowie z Bogiem leży tajemnica powodzenia”. Nawet, gdy modlitwa jej przeszła już w proste zjednoczenie z Bogiem, przygotowywała się w dalszym ciągu do niej, jak gdyby była początkującą. Według niej, przygotowanie jest ceną, którą dusza musi zapłacić za przywilej obcowania z Bogiem.

Często zachęcała do tej praktyki zakonnice, wśród których żyła. W 1912 roku dodała następujące słowa do życzeń na Boże Narodzenie, przesyłanym ukochanym siostrom
w Roehampton: Mam myśl…., by każda napisała lub zebrała… swoją własną książeczkę rozmyślań… ja sama tak czynię… i tyle w tym znajduję zadowolenia, że postanowiłam się podzielić z wami tym udanym pomysłem. Matka Stuart chciała przez to zaznaczyć, że każde rozmyślanie powinno być nacechowane solidnym startem i zabarwieniem wynikającym
z uprzednio przygotowanej treści. Inaczej, jak tłumaczyła „wielkie jest niebezpieczeństwo bujania”.

Potęga modlitwy – skupienie

         Zjednoczenie z Bogiem nie ograniczało się tylko do godziny porannej modlitwy. Wtedy, co prawda, gorzała trawiącym ogniem, lecz nie ustawała przez dzień. Ona sama obawiała się rozgraniczania w odrębne szufladki: pracy, modlitwy i rekreacji. Każde pole działania pobudzało ją do zstąpienia w głąb własnej duszy. Tam mieszkał Bóg, Jeden w Trzech Osobach. Jakżeby mogła o Nim zapomnieć i opuścić Go choćby na chwilę; każda praca, każde słowo było dla Niego. Wszystko czyniła w Jego obecności. Toteż mogła napisać ze szczerą prawdą: „Życie jest w głębi, najmniejszą cząstką jego jest to, co widzimy. Współżycie z Bogiem ma być najważniejszą sprawą mego życia i On, nie ja, będzie jego ośrodkiem”.

         Ta doskonała prostota nie od razu była jej udziałem. Trzeba było lat pracy, zanim nauczyła się ciągle żyć w obecności Bożej. Jakże inaczej moglibyśmy sobie wytłumaczyć wciąż powracające postanowienia w notatkach jej rekolekcji i rozmyślań: „Wzmocnić życie wewnętrzne – żyć w duchu samotności; życie ukryte z Chrystusem w Bogu… Pamięć na obecność Bożą”.

         Jednak po latach osiągnęła matka Stuart pełną dojrzałość duchową. Ostatni okres jej życia jaśnieje pokojem i siłą zupełnego zjednoczenia. Dobiła do mety. Szła drogą, którą sama tak dobrze opisała: „ Tam chodzą święci, tam przechodzą ci, o których się domyślamy, że życie ich jest ukryte z Chrystusem w Bogu”.

Dar Boży dla zakonnic przepracowanych

         Bóg w matce Stuart wykończył swoje dzieło. Mógł już zabrać ją do nieba. Odejście jej było ciężkim ciosem dla ukochanego przez nią Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa, ale zabierając ją, Bóg zostawił światu, a w szczególności bardzo zajętym duszom zakonnym wzór na ich podobieństwo.

            Ona, też była nadzwyczaj czynna – owszem, umiłowała pracę. Nic, co ludzkie nie było jej obojętne. Jej biografia i listy tchną rzeczywistym życiem, głębokim wyczuciem, wszechogarniającą sympatią. Jednym słowem, ciężary jej życia były ciężarami każdej współczesnej, bardzo zajętej zakonnicy. Lecz zawsze siłą i sercem jej życia był Bóg.

         A skutek? Jedna z członkiń Zgromadzenia wyraziła go tymi słowami: „Janet Erskine Stuart – niewiasta mężna – jakże subtelna i bardzo wewnętrzna”.

                                                                                  Rev. Barnabas Ahern, C.P.

                                                                           ze Zgromadzenia Pasjonistów, Chicago

Drogiej Przewielebnej Matce, w pierwszy piątek, pierwszego miesiąca 1946 roku,

                                                     Przetłumaczyła Lena Stoińska, na spółkę z m. Stablewską.  

 


Bibliografia:

Maud Monaghan. Życie i listy Janet Stuart (Nowy Jork: Loomans, Greek, Co., 1941)

Janet Erskin Stuart. Zgromadzenie Sacré Coeur (Nowy Jork; Paulist Press) Foreword.

Janet Erskint Stuart. Okazjonalne rozmyślania intro III

 

© SACRE COEUR - ZGROMADZENIE NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSA